sobota, 10 sierpnia 2013

Dzisiaj trzynastka, jutro...trzydziestka...


Dzisiaj będzie egzystencjalnie o urodzie i kompleksach. Macie kompleksy? Ja miewam, kiedy mam gorsze dni. Czasami po prostu wstaję lewą nogą z łóżka i wtedy bez znaczenia, ile razy będę się rano przebierać – w niczym nie będę się komfortowo czuć. Mam jednak też lepsze dni, wtedy jestem boginią seksu i jestem bardzo pewna siebie.
Moja przygoda z kosmetykami zaczęła się właśnie chyba jednego z takich gorszych dni. Moja mama mówi np. że już w ósmej klasie podstawówki trudno było mnie zmusić do zmycia czarnych kresek z oczu. Malowałyście się już, mając 14 lat? Ja uparcie malowałam oczy. W podstawówce jeszcze nie mogłyśmy poszaleć, ale pamiętam, że w liceum miałam już pierwszy puder, róż w odcieniu brzoskwiniowo-złotym, tusz do rzęs i dwie pomadki w odcieniu czerwieni. Przed maturą nauczyłam się aplikować cienie do oczu i zaczęłam eksperymentować z włosami. Metodą prób i błędów, od włosów długich po łopatki, do ramion, do brody, w końcu stanęło na tym, że najkorzystniej czuję się w krótkich. I faktycznie, znaczną część swojego dorosłego życia mam włosy krótkie (z krótkimi wyjątkami na kończące się fiaskiem próby zapuszczenia). Różne bywały tego efekty – ale w końcu po wielu latach prób, przetestowaniu dosłownie na własnej skórze setek kosmetyków (przerabiałam na studiach chyba wszystkie możliwe podkłady i pudry) wyrobiłam się. Tak, to chyba najwłaściwsze słowo.
Oglądałam wczoraj fajny film, „dzisiaj trzynastka, jutro trzydziestka”.





 Film pokazywał kompleksy trzynastoletniej dziewczyny, która pragnie być idealna, pragnie wyglądać jak kobiety z okładek magazynów modowych, ale nie umie się w taki sposób ubrać ani umalować, nie ma też fizycznych warunków modelki. I ona w tym filmie chce być trzydziestką, piękną, zwiewną „flirty thirty”. Magiczny pyłek przenosi ją w świat trzydziestolatek – i po krótkiej chwili ma dość i chce wracać do dawnych, młodszych lat. To bardzo prosty film, przyjemna, sobotnio-wieczorna fabuła, ale jakże wiele prawdy – ja też byłam kiedyś pełnym kompleksów podlotkiem, nie wiedziałam jak się umalować, uważałam, że koledzy z klasy są niedorozwinięci, kochałam się Jasonie Priestley z Beverly Hills 90210. Byłam totalnie klasyczną nastolatką. I słuchajcie, mam dziś o zgrozo 28 lat i udało mi się przez te wszystkie lata wyrobić swoją markę, swój styl – mimo, że nadal nie mam fizycznych warunków modelki (za to mam miseczkę D), mimo, że nie mam włosów do pasa (a o takich marzyłam jako podlotek). Ale czuję się ze sobą dobrze – co do zasady dobrze, pomijając PMS i inne babskie nieszczęścia.
Inne spojrzenie na siebie dało mi jeszcze coś – umiem dostrzec piękno w każdym człowieku, kobiecie czy mężczyźnie. Widzę osobę i wiem, co mogłaby jeszcze dla siebie zrobić. Bardzo często zmieniłabym kolor włosów, styl ubierania się. Naprawdę już odrobina makijażu potrafi odmienić kobiecą twarz – zawsze to powtarzałam swojej mamie, która w zasadzie prawie wcale się nie maluje. To nie przesada powiedzieć, że każdy człowiek jest piękny. Piękno jest w każdym z nas. Trzeba je tylko odpowiednio podkreślić lub wydobyć.
A wy? Pamiętacie swoje potyczki z makijażem jako nastolatki? 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz do mnie, będzie mi bardzo miło :-)