Witam wszystkich!
Jeszcze trochę raczkuję w kwestiach blogowych, ale już dzięki podpowiedziom pojawiła się zakładka, gdzie można kliknąć, jeśli się by chciało poobserwować, do czego zachęcam.
A tymczasem chciałabym podzielić się z Wami moimi kosmetycznymi przemyśleniami z wakacji. Otóż, celem regeneracji po wyczerpującej pracy i niezliczonych latach bez wakacji :-) wyjeżdżawszy na nie, założyłam, że będę szukała kosmetycznych inspiracji. Wypadło na Turcję, więc miałam nadzieję, po pierwsze primo, że:
1. trafię na farbę do włosów w odcieniu rudym, ale nie realizowanym przez czerwienie (czyli w numeracji raczej 743, 704, a nie 566, 755), dodatkowo dostosowaną do Tureckiego włosa, czyli mocniejszą;
po drugie primo, że
2. trafię na tanie kosmetyki, bo naród turecki ubogi, a Turczynki, podobne z urody do np. Egipcjanek, lubią się malować, zwłaszcza oczy - zatem liczyłam na cienie do oczu w intensywnych kolorach.
A TU ZONK.
Wszystkie farby do włosów miały właśnie szóstki w cyferkach je opisujących, czyli wyczarowałyby z rudej mej czupryny czerwone włosy a'la Rihanna, a kosmetyków Tureckich - nie znalazłam wcale...
Za to, zarówno w Turcji jak i podczas wycieczki po Rodos, znalazłam...
tutaj aż po 10 lir tureckich, ale nie przejmujcie się, to kosmiczna cena w kiosku przy plaży! W normalnym sklepie kosztowały ok 2 lir. A poniżej w Grecji, po 3,50 euro.
Niesamowite, nie? Człowiek jedzie na drugi koniec świata, chce poznać nieco egzotyki regionu, nastawia się na kosmetyczne łowy, a koniec końców maluje paznokcie lakierami Golden Rose zakupionymi w tureckim markecie Migros (grupa Tesco) - i to by było na tyle z marzeń o egzotycznych kosmetykach :-)