niedziela, 17 listopada 2013

Amor Amor, forbidden kiss

 i jeszcze dajcie mi chwilę na krótkie podsumowanie tego oczekiwania na zimę... 

jest chłodno, na drzewach nie ma już liści, a we mnie grają gorące emocje, pragnienie miliona buziaków i czegoś zakazanego...

zapach jak smak waty cukrowej na potajemnej randce, słodki jak oczekiwanie na zakazany pocałunek, i w końcu silny, mocny, zdecydowany... 

taki jest forbidden kiss, ogrzewa zmysły, kiedy dookoła szaleje śnieżna zamieć...
będzie mój
już wkrótce...

Nuty zapachowe:
nuta głowy: mandarynka, grejpfrut, różowy pieprz
nuta serca: kawa, frangipani
nuta bazy: białe piżmo, wanilia

Tort orzechowo-rodzynkowy z rumem

wygląda tak:




w środku - tu już w trakcie konsumpcji: 



Smak boski, a składniki i przepis prezentują się następująco:

CLARENA DERMO ROLLER, czyli o moich fazach na zmarszczki :-)

Przyznaję się, im bliżej trzydziestki tym większą mam fazę na zmarszczki. Co do zasady lubię swoją cerę, jest bardzo gładka, ale już pojawiają mi się pierwsze trwałe bruzdy mimiczne, w kącikach ust, od uśmiechu, oraz na czole - tzw. gniewki. 
Od wakacji próbowałam już różnych kremów do twarzy - hialuronowego od Eveline, Oliwkowego od Ziaji oraz zastrzyku hialuronowego od Soraya.

Niestety, nie zauważyłam po żadnym spektakularnego napięcia gniewków, lub bruzd przy ustach. Nie ukrywam, że trochę liczyłam na taki cud, na efekt wizualny, widoczny i trwały. Obawiam się jednak, że takie zmiany nie są już do cofnięcia, czas leci nieubłagalnie i nie da się go cofnąć. Ja założyłam sobie, że w wieku 40-kilku lat będę wyglądała jak Małgorzata Kożuchowska, a w wieku 60 kilku - jak Kora Jackowska. Obydwie Panie są szalenie zadbane, nowoczesne; a jeśli chodzi o buźkę Kożuchowskiej, to w ogóle nie zdradza jej wieku. Chciałabym tak wyglądać za te 10 lat. 

Szukając w sieci idealnego kremu na zmarszczki trafiłam na Face Roller od Clareny.



Face Roller System składa się z ruchomego wałka zakończonego mikroigiełkami oraz ergonomicznej estetycznej rączki.
Całość zapakowana jest w eleganckim sterylnym opakowaniu.

Z bliska igiełki wyglądają tak:


Nie są drobne aż tak bardzo, żeby wbijać się w głęboką warstwę skóry. Masują jednak całą twarz i stymulują odnowę komórkową.

Kilka słów od producenta:

"Mikronakłucia pobudzają procesy odnowy skóry,  pomagają dotrzeć substancjom aktywnym w głąb skóry, odbudować je oraz odżywić. Terapia mikroigłowa przy użyciu Face Roller System pobudza regenerację włókien kolagenowych i elastynowych. Efektem jest kilkusetkrotnie lepsza penetracja od zwykłej aplikacji na skórę składników aktywnych.

Regularnie stosowana kuracja działa przeciwzmarszczkowo, ujędrniająco, napinająco oraz redukuje blizny i przebarwienia."


Dane techniczne:
Liczba igieł: 540 szt.
Rozmieszczenie: 60 igieł na 9 dyskach
Materiał: stal tytanowa
Grubość igieł: 0,50mm

Cóż mogę powiedzieć od siebie?
Otóż ten roller jest przeznaczony do użytku domowego. Nie można więc zrobić sobie nim krzywdy. Ja używałam go już dwa razy, za każdym razem na noc. Efekt jest widoczny rano następnego dnia - skóra jest wyraźnie napięta, zaróżowiona. Masuję nim twarz, powierzchnie na których tworzą się bruzdy mimiczne i tzw. "gniewki", szyję i trochę dekolt. Jednak po tygodniu pracy, piciu kawy, siedzeniu przed komputerem i piciu niewielkich ilości wody - śladu nie ma po zabiegu. Niestety o cerę trzeba też dbać od środka, czyli dużo pić wody, jeść warzywa, owoce, unikać kawy. Pomaga również regularne stosowanie oleju lnianego, który ma cudownie nawilżające skórę lignany i inne bezcenne związki organiczne, kwasy omega 3 i 6. W krótkim okresie więc, jeżeli chcemy mieć efekty, to poza zabiegiem bezwględnie powinniśmy dbać o dietę. 

W długim okresie... to powiem za pół roku. Liczę na to, że zmarszczki nie będą się ani pogłębiać, ani specjalnie powstawać. 

Może uważacie, że zanadto się przejmuję, że każda z nas będzie miała zmarszczki - okey, rozumiem to. Ale chciałabym mieć ich jak najmniej :-) i jeszcze przez chwilkę chciałabym pobyć młodziakiem! Jeszcze chciałabym odciąć dla siebie jakiś kupon :-) 
Liczę też na dobre geny - jedna babcia ma bardzo pomarszczoną buźkę, druga znacznie mniej - zobaczymy, jak to będzie ze mną. Aczkolwiek uważam, że po 40tce kobiety mogą sobie spokojnie pozwolić na zabiegi upiększające, w tym toskynę botulinową na tzw. "gniewki". Ja chyba niedługo założę taką własną prywatną skarbonkę...właśnie na ten cel :-) Dlaczego nie? Skoro medycyna estetyczna pozwala na takie zabiegi, to przy odrobinie umiaru i zdrowego rozsądku efekty mogą być całkiem przyjemne...

A wy, macie fazę na zmarszczki? Jaki macie stosunek do botoksu i innych zabiegów estetycznych?

Nowe pomadki i nowe lakiery - do nowych włosów :-)

Zmiana wizerunku jest baaaardzo przyjemna...ponieważ niesie za sobą konieczność niewielkiej wymiany kosmetyczki. Do tej pory w mojej kosmetyczce dominowały intensywne róże i fiolety:
Wśród nich od lewej:
1) śmietankowy róż od Essence, bardzo dziewczęcy, ale dość kiepsko się rozprowadza i wymaga uwagi przy aplikacji
2) lilac'owy Lime Crime, klasyk zza oceanu, szalenie nasycony, już niewielka ilość daje całkowite krycie
3) fioletowy róż od Oriflame, niegdyś mój ulubiony, jak na Oriflame bardzo ciekawy, niejednorodny kolor, ze złotym połyskiem, bardzo dobrze się rozprowadza,
4) fuksja od Lime Crime, w sumie dość rzadko używany, bardzo intensywny i bardzo długo się utrzymujący

Teraz stawiam na nudziaki, korale, pomarańcze i beże.
Taka zmiana jest bardzo przyjemna, ponieważ otwiera nowe możliwości kolorystyczne. Używam kolorów, których nie używałam nigdy wcześniej:
Od lewej
1 i 2, Catrice, odpowiednio 010 i 190, czyli nudziakowy beż i róż. Piękna klasyka w stylu Michelle Williams, dobrze się rozprowadza i to chyba najlepsze do tej pory nudziaki, jakie miałam
3 - Bell, dobra polska firma, kolor jest mandarynkowy, niezbyt często go używam - bardziej pasuje mi na lato
4 - najnowszy nabytek od Maybelline, koralowy - bardzo ładny kolor, wolałabym, żeby był bardziej kremowy i kryjący, a pomadka jest dość wilgotna, daje efekt tafli, ale kolor wsiąka w usta i dość długo się utrzymuje.


Podobnie z lakierami, ostatnio używam głównie koralowego Adosa i pomarańczowego Inglota:
Ados jest okey, ale przy zbyt grubej warstwie niestety się zapowietrza - pamiętam z dzieciństwa swoje pierwsze lakiery Ados we fluorescencyjnych kolorach, również się zapowietrzały. Drogi Adosie, zrób coś z bąbelkami powietrza. Kolor jednak jest piękny. Koralowy.

Inglot bez zastrzeżeń, jak to Inglot - często rozbielam go białym lakierem, staje się wtedy pastelowo-brzoskwiniowy.

Na uwagę zasługuje również utwardzacz i nabłyszczacz od Golden Rose, jako konkurencja dla Sephory, o której pisałam TU.
Obydwa lakiery mają swoje wady i zalety. Ten od Golden Rose nie pęka, ale nie daje tak wysokiego połysku jak Sephora. Coś za coś - albo trwałość, albo efekt zamarzniętej tafli wody.

Tak się prezentują moje nowości w listopadzie. Jeśli miałabym wybrać absolutnego faworyta, byłyby to nudziaki od Catrice - nie do zastąpienia dla każdej dziewczyny, której zależy na delikatności i naturalności :-)

I jeszcze, w ramach post scriptum, rozświetlacz, zakupiony wczoraj, świeżak, ale pasuje kolorystycznie i w tygodniu postaram się zrobić kilka zdjęć z jego użyciem:

Daje piękny, satynowy połysk, bez świecących odpustowo drobinek.
 

Buziaki,
j. 

Historia moich włosów, czyli... dziesięć lat mniej, wersja domowa :-)

W zasadzie nie do końca pamiętam jaki mam naturalny kolor włosów. Pamiętam jedynie, że brwi zawsze miałam ciemniejsze od włosów - brwi były czarne, ale włosy raczej słowiańskie, brązowe, z tym że nie pamiętam, czy wpadały w złoty brąz, czy popielate. W rodzinie geny są zarówno z typu urody letniej (babcia i jej rodzina to popielate blondynki), zaś dziadek ze strony mamy był klasyczną zimą, o czarnej szczecinie i bladej jak śnieg twarzy. Ja osobiście  jestem zdania, że jestem miksem lata i zimy, raczej wyważonym, gdzieś pomiędzy, ponieważ skrajnie zimowe kolory nie do końca dobrze na mnie wyglądają. 

Przez wiekszą cześć swojego dorosłego życia włosy mam krótkie, z krótkimi przerwami na zapuszczanie włosów na księżniczkę :-D co zawsze kończyło się rozpaczliwie akcją "dawać nożyczki", dlatego, że włosów mam dużo i w długich zazwyczaj następuje efekt "lwiej grzywy". 
Wiele lat farbowałam włosy tylko i wyłącznie na czarno...aż do teraz. Nie wierzyłam po prostu, że mogę dobrze wyglądać w blondzie, odważyłam się dopiero w związku z chęcią zmiany wizerunku i odmłodzenia twarzy :-)

Tak było jeszcze rok temu. Różne wersje czarnych włosków. Daje to dużo możliwości jeśli chodzi o oczy - można je wtedy malować ile dusza zapragnie. Niestety, ciemne kolory zaczynają mnie postarzać i o ile nie przejmowałam się tym mając 22, 24 lata, o tyle teraz, dobiegając do trzydziestki, zaczyna mnie to nieco uwierać.

A teraz przygotujcie się na szoking:
No właśnie, jest różnica nie? Tak trochę jak w programie TLC "Dziesięć lat mniej..." :-) Spektakularny efekt zawdzięczam: inspiracji Michelle Williams (ma boską fryzurę i na niej się wzorowałam) oraz cudownym i niezastąpionym farbom INOA, miks odcienie 833 (jasny złoty blond) oraz 834 (jasny złoty blond miedziany). Wychodzi z tego miodowy blond, lśniący, piękny, satynowy, a koloryzacja bez amoniaku. Cudo. 

Uwielbiam farby INOA, kupuję je w sklepie www.wszystkodowlosow.pl, TUTAJ LINK BOSKIE INOA za bardzo przystępną cenę. Są bezzapachowe, zawierają olejki roślinne, nie szczypią w głowę nawet z wodą 9%. Mają bogatą paletę odcieni i wychodzą w zasadzie takie, jak na próbniku - jeszcze nigdy nie byłam zawiedziona. Uważam, że lepiej zainwestować w INOA, niż w drogeryjne farby - cena jeśli chodzi o L'oreal jest taka sama, a jakość nieporównywalnie lepsza. 

Jedyne, na co trzeba zwrócić uwagę, to dobrze i dość gęsto nakładać farbę, a na koniec lekko ją "wzruszyć" przed spłukaniem, tj. polać odrobiną wody i jeszcze przemieszać na włosach. A tu  możecie zobaczyć moje ukochane tubeczki:


Chyba już bardziej nie muszę namawiać? Na koniec wkleję krótką opinię producenta: 
"Profesjonalna koloryzacja włosów dostępna w salonach fryzjerskich. Rewolucyjna technologia delikatnie otula włókno włosa wybranym pigmentem nie niszcząc jego struktury, pomaga zachować naturalną ochronną warstwę lipidową, zapewniając przy tym komfort skóry głowy.
Przy zastosowaniu koloryzacji Inoa rzadziej występuje uczucie swędzenia i pieczenia niż w przypadku tradycyjnych produktów do trwałej koloryzacji włosów. Kolor dłużej utrzymuje się na włosach, nie blaknie tak szybko jak po zastosowaniu innych farb do włosów. Nie zawiera amoniaku ani nie ma zapachu.
Koloryzacja Inoa to różnorodne możliwości kolorystyczne: odcienie precyzyjne i przewidywalne - od prawdziwych zimnych aż po żywe, świetliste i ciepłe; rozjaśnienie do trzech tonów, wyjątkowa jednolitość koloru, od nasad aż po końce; doskonałe pokrycie siwych włosów."

Listopad, romantycznie, chłodno, czekam na śnieg!

Cześć dziewczyny!

Jak widzicie, mam pewien problem z regularnością postów. Będę pisała co jakiś czas, bo łapki mnie swierzbią, a i kosmetyków przybywa, jak przystało na prawdziwą kosmetoholiczkę :-) Pochwalę się, że mimo przerwy jest mnie 8 kilo mniej, a jeszcze kilka przede mną. Myślę, że to duży sukces. Pewnie część z Was teraz uważa, że oto kolejny pulpet się odchudza publicznie - ok, Wasze prawo, tyle, że nie zachęcam malkontentów do czytania dalej...bo w tej przestrzeni ma być ciepło, motywująco, kobieco i zmiennie :-) Czyli totalnie kobieco. A nadwaga - no cóż, u mnie nierozerwalnie jest związana z emocjami...

Poza tym muszę jeszcze całkiem ogólnie przyznać, że uwielbiam jesień, i zimę. W tym roku wyjątkowo czekam na śnieg i nie zamierzam się smucić pluchą. Wręcz przeciwnie, uważam że zima jest romantyczna, można zaszyć się w domu pod kocykiem z ciepłą herbatką z cytrynką i imbirem, pójść z koleżanką na dobrą kawę, pomarzyć o tym, jak porywa nas Thor, np. do Nowego Jorku. Ogólnie ostatnio dużo marzę... trochę uciekam z planety Ziemia, trochę wracam, biegam na bieżni, nurkuję na basenie...i bardziej niż kiedykolwiek czuję się kobietą. Romantyczną kusicielką. Gdzieś w całym chaosie ostatniego roku, wydarzeniach, które w pewnym sensie mnie przerosły, powoli pojawia się nowa harmonia. Nowa równowaga.

Także dzisiaj nadrabiam, pokażę Wam caaaały listopad w zdjęciach, przedstawię moje ukochane kosmetyki, nowe odkrycia, a wśród postów m.in. zobaczycie:
- historia moich włosów, czyli o farbach INOA, które kocham i o farbach w ogóle
- moje pomadki - róże i beże
- Clarena dermo roller do terapii mikroigłowej - czyli co myślę o kosmetyce estetycznej i jakie mam plany
- moje nowe lakiery
- moje perfumowe pragnienia i zimowe skojarzenia z nimi

Będzie także kulinarnie, o mojej diecie, miłości do słodyczy oraz torcie orzechowo-rodzynkowym z rumem. 

Zapraszam do czytania i komentowania! 

J.

niedziela, 6 października 2013

Sutasz - moje odkrycie, a może nawet zalążek pasji?

Jeszcze będzie dzisiaj post o sutaszu. 
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego we wrześniu mało pisałam na blogu - otóż, jest to spowodowane dwoma rzeczami. 
Po pierwsze primo, trzy razy w tygodniu chodzę na aeroby - bieżnia, orbitrek, rowerki, basen. Mam nadzieję, że walczę z wagą ostatni raz w życiu i jak tylko odkryje tajny sposób na jej utrzymanie, dam znać w poście. 

Po drugie primo, odkryłam w końcu, czym, poza blogowaniem, mogłabym się zająć w te weekendy, kiedy M. się dokształca. Do tej pory bowiem całe życie kręciło się z M i wokół M., a jak poszedł do szkoły nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Wokół sutaszu moje myśli orbitowały już w zeszłym roku, ale jakoś zabrakło mi wiary, że mogłabym spróbować. Tym razem wiary mi nie zabrakło:



Także wieczorami próbuję swoich sił w sutaszu. Wizja możliwości tworzenia kolczyków, które kocham i kupuję pasjami od podlotka, których posiadam kilka pudełek, jest niezwykle kusząca. Jeżeli szukacie zajęcia na długie, zimowe wieczory i macie w sobie iskrę twórczą - dacie radę! Koraliki do sutaszu zamawiałam ze sklepu www.korallo.pl, ale tych sklepów w sieci jest mnóstwo i trudno się powstrzymać, jak już zacznie się zamawiać błyskotki.... 

Mam jednak mocne postanowienie, że wpisy na blogu pojawiały się będą przynajmniej raz w tygodniu. Szykuję dla Was posta o wszystkich wcieleniach moich włosów (obecnie przerabiam kolejną już fryzurę i 3 kolor) oraz recenzję kremów do twarzy Ziaja z oliwką, oraz greckiego wynalazku, również z oliwą z oliwek. 

Także zaglądajcie do mnie, motywujcie mnie i piszcie, o czym chciałybyście przeczytać na blogu? 

całuję, 
wasza pchła szachrajka 


17.11.2013 updejt, czyli dlaczego nie piszę bloga - oto foty:


krótko mówiąc, kiedy nie piszę, tworzę biżuterię, a kiedy nie tworzę biżuterii, piszę :-) Może kiedyś nauczę się rozdwajać :-)